Zapomniana społeczność - rodziny pochodzenia niemieckiego w Warszawie (T. Markiewicz)

2013-11-27

 

Lata po II wojnie światowej, z której Warszawa wyszła nie tylko niebywale zniszczona, ale odarta ze swej różnorodności kulturowej i etnicznej, zatarły w świadomości współczesnych jej mieszkańców fakt, że od zawsze było to miasto wielokulturowe. Po 1989 roku, gdy upadła żelazna kurtyna, a wymuszona zimnowojennym podziałem Europy izolacja odeszła szczęśliwie w przeszłość, Warszawa powoli wraca do normalności, stając się znów gościnnym miejscem dla cudzoziemców, którzy, tak jak przed laty, przyjeżdżają tu na krótko, jako turyści lub do pracy, ale często zostają na stałe. Dzięki przełomowi 1989 roku można odsłonić, już bez ograniczeń cenzury, wieloetniczną przeszłość miasta. Pojawiło się bardzo dużo publikacji, wystaw i filmów o Warszawie żydowskiej, ukazały się również prace poświęcone Rosjanom czy nawet Ormianom, tymczasem nadal milczenie skrywa obecność w Warszawie Niemców. I nie chodzi tu o okupantów z okresu II wojny światowej, bo akurat na ten temat wylano już morze atramentu, nakręcono kilometry taśmy filmowej, nie mówiąc już o stałych ekspozycjach w warszawskich muzeach, na czele z Muzeum Powstania Warszawskiego. Groza wojny utrwalona w tych przekazach sprawia, że hasło „Niemcy w Warszawie” kojarzy się jednoznacznie negatywnie. Mało kto pamięta o pokojowej imigracji i koegzystencji  przybyszy z krajów niemieckich, którzy osiedlali się w Warszawie od samych początków istnienia miasta. Naukowcy nie pokusili się jeszcze o całościowe opracowanie tej tematyki, ograniczono się jedynie do przyczynkarskich artykułów i referatów; tabu przełamały nieliczne wspomnienia potomków rodzin pochodzenia niemieckiego, publikowane jednak dopiero po 1989 roku, a przecież niemiecko brzmiące nazwiska często znajdujemy w warszawskich książkach telefonicznych i wśród patronów kilku warszawskich ulic. Z całą pewnością nie są to potomkowie najeźdźców, ich antenaci przybyli niegdyś do Warszawy z pokojowymi zamiarami.

 

Jedna z reprezentacyjnych ulic w sercu Warszawy nosi imię Jana Chrystiana Schucha. W przypadku miasta, które w XX wieku doświadczyło niebywałego okrucieństwa i cierpień ze strony niemieckiego agresora, może dziwić wyeksponowanie Niemca w tak prestiżowym miejscu. Przy alei Szucha (na tabliczkach i na mapach użyto spolszczonej wersji nazwiska) znajdują się dziś Ministerstwo Spraw Zagranicznych i Ministerstwo Edukacji, a nieopodal siedziba polskiego rządu. Należy również dodać, że w okresie okupacji niemieckiej w gmachach ministerialnych przy tej ulicy ulokowała się katownia Gestapo. Po wojnie, wykorzystując powszechne w społeczeństwie nastroje antyniemieckie, władze komunistyczne zmieniły nazwę ulicy, która powróciła na mapy Warszawy dopiero po przełomie 1989 roku.

 

Jan Chrystian Schuch, architekt i planista, należał do niemałej grupy migrantów z krajów niemieckich, którzy wraz z dworem saskim przybyli do Warszawy w XVIII wieku. Jednak taka migracja nie była w grodzie nad Wisłą czymś nowym. Warszawa powstała na przełomie XIII i XIV wieku, uzyskując około 1300 roku lokację na prawie chełmińskim, wzorowanym na niemieckim prawie magdeburskim, a zasadźcami była grupa majętnych kupców, w większości pochodzenia niemieckiego, którzy w średniowieczu dominowali w warszawskim patrycjacie, choć procentowo było ich mniej niż w tak starych polskich miastach, jak Kraków czy Poznań. Symbolem kilkusetletniej pokojowej niemieckiej migracji do Warszawy stała się rodzina Fukierów, czyli spolszczonych Fuggerów, przedstawicieli bocznej linii słynnego augsburskiego rodu o światowych powiązaniach handlowych, którzy osiedli w Warszawie w 1515 roku. Ich specjalnością stał się handel winami, a na Rynku Starego Miasta w Warszawie do 1939 roku mieściła się ich winiarnia. Po wojnie ostatni z rodu, Henryk Fukier, odbudował zniszczoną kamienicę, lecz w wyniku komunistycznej nacjonalizacji nie mógł jej odzyskać, umarł bezpotomnie w 1959 roku i na nim zakończyły się dzieje jednego z najstarszych rodów starej Warszawy, ale tradycja pozostała w nazwie upaństwowionej w czasach PRL winiarni „U Fukiera”, a także dziś w historycznym lokalu mieści się prywatna restauracja pod tym szyldem.

 

Wrocławski historyk Marek Zybura tę pierwszą, średniowieczną migrację z krajów niemieckich na ziemie polskie ocenia na około 100 tysięcy osób, a było to niemało wobec 1 miliona mieszkańców ówczesnej Polski. Kolejna duża fala pojawiła się w wieku XVIII i była naturalnym następstwem zasiadania na polskim tronie w latach 1709–1763 Niemców z Saksonii z dynastii Wettynów, Augusta II i Augusta III. Spora liczba cudzoziemców nie powinna budzić zdziwienia ówczesnych mieszkańców Warszawy, ponieważ, podobnie jak inne miasta w Rzeczypospolitej Obojga Narodów, była miastem wielonarodowym i wielokulturowym, a na jej ulicach nie brakowało, Rusinów, Żydów, Niemców, Ormian, ale i Włochów, Holendrów czy Francuzów. Od średniowiecza w tej części Europy dwór królewski i dwory magnackie sprowadzały fachowców z Zachodu, a wraz z nimi następował transfer technologii i nowinek cywilizacyjnych. Nie inaczej było w czasach saskich. Wraz z królami przybyło do Warszawy wielu architektów i budowniczych, którzy wznieśli liczne pałace i kościoły, utrzymane w stylu późnego baroku i rokoko. Poza architektami przyjeżdżali do Warszawy artyści, przedsiębiorcy, kupcy, rzemieślnicy i wojskowi. Choć pod względem politycznym epoka saska nie ma najlepszej prasy wśród polskich historyków, to z pewnością na rządach władców znad Łaby skorzystało samo miasto. August II Mocny podjął pierwszą w dziejach stolicy nowoczesną próbę uporządkowania stolicy  pod względem urbanistycznym, a jego nowa rezydencja – Pałac Saski, stanowił centralny punkt nowego założenia. Nad realizacją projektów czuwał Saski Urząd Budowlany w Warszawie, sprowadzono z Saksonii, Torunia, Gdańska i Berlina architektów, wśród nich Joachima Daniela Jaucha, Matthäusa Daniela i Carla Friedricha Pöppelmannów, Johana Christopha von Naumanna i Jana Zygmunta Deybla. Powstało wówczas śmiałe rozwiązanie przestrzenne, zwane Osią Saską, determinujące rozwój miasta w kierunku zachodnim. I tu właśnie pojawia się wątek związany ze wspomnianym wcześniej Janem Chrystianem Schuchem, którego ojciec był nadwornym ogrodnikiem dynastii saskiej w Dreźnie. Następca Wettynów, a zarazem ostatni król Polski, Stanisław August, chyba najbardziej wykształcony z polskich monarchów, docenił umiejętności i talent artystów i architektów zatrudnianych przez Sasów. W 1781 roku uczynił więc Schucha intendentem ogrodów królewskich. Schuch razem z Włochem Dominikiem Merlinim i drezdeńczykiem Janem Chrystianem Kamsetzerem podjął się przebudowy Łazienek Królewskich, do dziś jednego z najpiękniejszych zespołów parkowo-pałacowych w Warszawie i w Europie. Nadal można w Łazienkach podziwiać drzewa sadzone według wskazówek Schucha, a naszkicowana przez niego oś, zwana stanisławowską, pozostaje czytelna w krajobrazie współczesnej Warszawy. Co ciekawe, zawód architekta kontynuowali męscy potomkowie Jana Chrystiana, który ożenił się z Polką i zmarł w 1813 roku w Warszawie, gdzie jest pochowany na cmentarzu ewangelicko-augsburskim. Zarówno jego syn, Adolf Grzegorz Franciszek (1792–1880), jak i wnuk, Adolf Wiktor (1859–1908), pozostali wierni profesji protoplasty rodu.

 

Dla historii Warszawy i jej mieszczańskich rodów unia polsko-saska i epoka stanisławowska mają kluczowe znaczenie. Do XVIII wieku polskie mieszczaństwo, w tym oczywiście także warszawskie, żyło w pewnej izolacji, spowodowanej brakiem przywilejów, co odróżniało szlachecką Rzeczpospolitą od wielu państw, zwłaszcza w zachodniej Europie. Izolację pogłębiał fakt, że mieszczanie pochodzenia niemieckiego byli najczęściej protestantami. Brak przywilejów stanowych rekompensowała z reguły zamożność i wynikająca z niej pozycja społeczna. W okresie panowania Stanisława Augusta (1764–1795) podjęte zostały próby równouprawnienia stanu mieszczańskiego ze szlachtą. Na czele ruchu mieszczan stanął Jan Dekert, prezydent Starej Warszawy, pochodzący z wielkopolskiej rodziny o niemieckich korzeniach. Niezależnie od reformatorskich zmian, usankcjonowanych jednak dopiero w Konstytucji 3 maja 1791 roku, całkiem już spora niemiecka społeczność Warszawy zawdzięczała tolerancyjnemu Stanisławowi Augustowi zgodę na budowę swej pierwszej świątyni. Król wybrał jej projekt i architekta – Szymona Bogumiła Zuga, luteranina z Merseburga w Saksonii. Cylindryczny, amfiteatralny, klasycystyczny kościół ewangelicko-augsburski z 1781 roku do dziś jest ozdobą śródmieścia Warszawy i jest zaliczany do najlepszych dzieł saksońskiego architekta.

 

Potomkowie rodzin osiadłych w Warszawie w epokach saskiej i stanisławowskiej nadal mieszkają w stolicy Polski. Wśród nich Rodowie – potomkowie królewskiego aptekarza, Strausowie – potomkowie szatnego dworu, czy wspomniani Schuchowie, wywodzący się od planisty królewskich ogrodów. Wiek XVIII części z nich za zasługi dla Rzeczypospolitej przyniósł królewskie nobilitacje. Nowi warszawianie postanowili być lojalni wobec polskiego władcy i wobec nowej ojczyzny. Pochodzący z Meklemburgii Jerzy Henryk Butzau, hajduk Stanisława Augusta, w listopadzie 1771 roku własnym ciałem zasłonił króla podczas próby porwania monarchy przez konfederatów barskich i zginął z rąk niedoszłych zamachowców. Gdy w 1794 roku wybuchła insurekcja kościuszkowska w obronie reform Konstytucji 3 Maja i przeciw rosyjskiej interwencji wojskowej, Tomasz Michał Dangel, urodzony w Prusach Wschodnich fabrykant powozów, dbał o zaopatrzenie polskiej armii w konie i zaprzęgi w ramach Komisariatu Generalnego Wojennego, a zasłużony drukarz i księgarz Michał Gröll – komisant królewski, wydawca pierwszej polskiej gazety ogłoszeniowej i politycznych druków reformatorów, mimo podeszłego wieku zgłosił się na ochotnika do insurekcji, podobnie jak Franciszek Gugenmus – warszawski zegarmistrz o bawarskich korzeniach.

 

Po klęsce insurekcji Warszawę objął w 1795 roku zabór pruski i ze stolicy państwa została zdegradowana do prowincjonalnej siedziby jednego z departamentów nowo utworzonych Prus Południowych. Do miasta zaczęli przybywać niemieccy urzędnicy, tym razem w charakterze przedstawicieli administracji obcego władcy Fryderyka Wilhelma II. Lata owego pruskiego panowania (1795–1807) to czas deprecjacji roli Warszawy, co objawia się między innymi spadkiem liczby mieszkańców ze 115 tysięcy do 60 tysięcy, ale miasto pozostawało nadal prężnym ośrodkiem polskiego życia kulturalnego. W przekazie współczesnych panowanie pruskie w Warszawie nie jest oceniane negatywnie. No cóż, wyglądało o niebo lepiej choćby od rządów austriackich w Galicji, gdzie brutalnie tłumiono wszelkie przejawy polskości. Kronikarz ówczesnej Warszawy, Antoni Magier, czasy pruskie oceniał nie najgorzej: „Rząd natenczas w Południowych Prusiech był, można mówić filozoficzny: wolność osobista, wolność mówienia, druku, uleganie co do prawa dla wszystkich stanów było zachowane”. Dzięki temu możliwe stało się założenie w Warszawie w 1800 roku Towarzystwa Przyjaciół Nauk, jedynej tego rodzaju polskiej instytucji, która po utracie niepodległości roztoczyła opiekę nad kulturą i tradycją polską jako duchowym dobrem całego narodu. W Towarzystwie działali wybitni uczeni, artyści i literaci, wśród których nie zabrakło ludzi wywodzących się z kręgów kultury niemieckiej, jak księgoznawca i historyk Jerzy Samuel Bandtkie, leksykograf i autor pierwszego słownika języka polskiego Samuel Bogumił Linde, czy muzyk i późniejszy nauczyciel Fryderyka Chopina, Józef Ksawery Elsner. Życie naukowe i kulturalne Warszawy przyciągało niektórych urzędowo tu przebywających Niemców, jak pisarzy Juliusa E. Hitziga, Zachariasa Wernera czy Ernsta Theodora Amadeusa Hoffmanna (dwaj ostatni ożenili się z Polkami), dzięki czemu wprowadzili oni problematykę polską do literatury niemieckiej. Przypadek E.T.A. Hoffmanna (1776–1822) jest tu szczególny. Hoffmann trafił do zajętej przez Prusy Polski jako urzędnik pruskiego aparatu sprawiedliwości, ale sympatyzował z Polakami. W Warszawie przebywał w latach 1804–1807 i tu debiutował jako dyrygent i kompozytor, przyczynił się do założenia w 1805 roku polsko-niemieckiego Towarzystwa Muzycznego „Harmonia”. W Warszawie rozpoczęła się też jego kariera literacka jako przedstawiciela niemieckiego romantyzmu.

 

W 1807 roku Warszawę zajęły wojska francuskie, cesarz Napoleon utworzył Księstwo Warszawskie, a jego władcą mianował mówiącego po polsku króla saskiego Fryderyka Augusta III. Po klęsce Napoleona Księstwo Warszawskie przestało istnieć, a na kongresie wiedeńskim w 1815 roku powstało autonomiczne Królestwo Polskie, ze stolicą w Warszawie, polskim rządem i polską armią, połączone unią personalną z Rosją. Ówczesny minister skarbu książę Ksawery Drucki-Lubecki podpisał 16 lutego 1816 roku „postanowienie o osiedlaniu się w kraju użytecznych cudzoziemców” wprowadzające liczne przywileje, w tym zwolnienie na 6 lat z wszelkich ciężarów i opłat publicznych, dla cudzoziemców – rzemieślników, fabrykantów i rolników. Intencja ministra była oczywista: ożywienie rozwoju gospodarczego kraju po spustoszeniach i kontrybucjach z okresu wojen napoleońskich. W latach następnych rząd w Warszawie nie tylko przywileje te poszerzył, ale przystąpił w krajach niemieckich do szeroko zakrojonej akcji werbunkowej za pośrednictwem rosyjskich przedstawicielstw konsularnych. W odpowiedzi ruszyły na ziemie polskie zaboru rosyjskiego nowe rzesze osadnicze, większość przybyszy udawała się do miast, w tym wielu do Warszawy. Co przyciągało Niemców poza wymienionymi przywilejami? Zapewne bezrobocie u siebie, wynikające z nadmiaru fachowców danej branży, ale także perspektywa szybkiego awansu i sukcesu ekonomicznego w Królestwie i obiecujący ogromny rynek rosyjski. Z tej szansy korzystali fachowcy różnych specjalności. Litograf Karol Minter przybył do Warszawy w 1822 roku z Berlina i najpierw zarządzał zakładem litograficznym Komisji Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego, a później na zlecenie wojska kierował pracami nad mapą Królestwa Polskiego, z czasem zaś uruchomił własną fabrykę odlewów metalowych. Jan Gotfryd Temler z Saksonii otworzył w 1819 roku w Warszawie garbarnię, dając początek firmie, która przetrwała do 1948 roku. Jan Bogumił Traugott Ulrich, pochodzący z Dolnych Łużyc, w 1805 roku założył w Warszawie pierwszy w Polsce wielokierunkowy zakład ogrodniczy (hodował w nim drzewa i kwiaty szklarniowe) i zapoczątkował dynastię warszawskich ogrodników Ulrichów, których firma dotrwała do końca II wojny światowej, a pamiątką po niej jest nazwa jednego z osiedli na warszawskiej Woli – Ulrychowa.

 

Bynajmniej nie tylko w rzemiośle i przemyśle zaznaczyli wówczas swą obecność pochodzący z Niemiec cudzoziemcy, nie brakowało ich również na niwie nauki. Tutaj interesująco przedstawia się ród Kolbergów. Krzysztof Juliusz Kolberg, inżynier geodeta,  przyjechał z Berlina, aby dokonać pomiaru Prus Południowych. W 1806 roku poślubił w Warszawie córkę potomka francuskich emigrantów,  Karolinę Fryderykę Mercoeur, i osiadł nad Wisłą. Od roku 1817 wykładał geodezję, miernictwo, niwelację i rysunek topograficzny w Królewskim Uniwersytecie Warszawskim. W 1820 roku skonstruował pierwszy polski planimetr. Publikował artykuły z dziedziny geodezji, opracował Atlas Królestwa Polskiego. Był tłumaczem poezji polskiej. Najstarszy syn Juliusza Kolberga – Wilhelm,  mimo uzdolnień artystycznych został inżynierem dróg i mostów. Po powstaniu listopadowym (1830–1831), podczas którego dosłużył się stopnia porucznika, od 1832 roku uczestniczył w budowie Kanału Augustowskiego, a później w budowie pierwszych linii kolejowych w Królestwie. Zostawił po sobie pionierskie prace dotyczące regulacji rzeki Wisły. Młodszy syn Juliusza, Oskar, odebrał staranną edukację muzyczną (jednym z jego nauczycieli był Józef Elsner), ale w pamięci potomnych zapisał się przede wszystkim jako pierwszy polski etnograf, prekursor badań na polskim folklorem, a zwłaszcza nad muzyką ludową z różnych regionów Polski. Podczas licznych podróży zbierał materiały dotyczące wszystkich dziedzin kultury ludowej na ziemiach przedrozbiorowej Rzeczypospolitej, które publikował w monumentalnej serii wydawniczej „Lud, jego zwyczaje, sposób życia, mowa, podania, przysłowia, obrzędy, gusła, zabawy, pieśni, muzyka i tańce”. Współcześnie ogromną spuściznę po badaczu opracowuje poznański Instytut im. Oskara Kolberga (planuje się wydanie 81 tomów Dzieł wszystkich, a także licznych prac na temat folklorystyki, etnografii i etnomuzykologii). I wreszcie Antoni Kolberg, młodszy brat Wilhelma i Oskara, bardziej niż miernictwem i kartografią interesował się życiem artystycznym. Kształcił się w Warszawie, a następnie w Akademii Sztuk Pięknych w Berlinie. Odbył też dwuletnie stypendium do Włoch.  Po powrocie tworzył  portrety i obrazy religijne.  W archikatedrze św. Jana w Warszawie znajduje się jego obraz ołtarzowy Święta Trójca, a w kościele św. Anny w Wilanowie zobaczyć można dekoracje ścienne wykonane przez Kolberga. Niestety nie zachował się portret Fryderyka Chopina (przyjaciela braci Kolbergów w latach młodości) , namalowany w 1848 roku w Paryżu.   

 

Losy Juliusza Kolberga i jego synów dowodzą fascynacji przybyszów z krajów niemieckich polską kulturą, co prowadziło często do dobrowolnej polonizacji i asymilacji w społeczeństwie polskim. Zapewne wiele racji jest w stwierdzeniu Marka Zybury, że to polski etos walki o wyzwolenie narodowe i mesjanistyczna literatura polskiego romantyzmu mogły przyciągać Niemców, co przejawiało się choćby w postawie Niemców w zaborze rosyjskim, a więc i w Warszawie, wobec polskich powstań. Wbrew rachubom zaborcy, że element cudzoziemski osłabi żywioł polski, a za oferowane przywileje odpłaci lojalnością wobec caratu. W tym kontekście warto wymienić losy kilku niezwykłych postaci. Pastor ewangelicki Leopold von Otto, potomek rodziny, która z Saksonii przybyła do Polski w XVIII wieku, organizował w Warszawie msze patriotyczne, co przypłacił aresztowaniem i osadzeniem w cytadeli, a następnie zesłaniem do guberni wołogodzkiej. Karol Beyer, prekursor wynalazku fotografii w zaborze rosyjskim, autor pierwszej fotograficznej panoramy stolicy i pierwszych warszawskich fotoreportaży, za działalność patriotyczną został aresztowany w 1861 roku i zesłany do guberni woroneskiej, skąd powrócił dopiero w 1865 roku. Mniej szczęścia miał Edward Jürgens, syn przybysza z Holsztynu. Już w gimnazjum znalazł się pod nadzorem policyjnym, a podczas powstania styczniowego (1863) współpracował z podziemnym rządem narodowym; aresztowany przez Rosjan, zmarł w sierpniu 1863 roku w warszawskiej cytadeli. I wreszcie Romuald Traugutt. Wywodził się z rodziny przybyłej do Polski z Saksonii za panowania Augusta II Mocnego. Jak wielu poddanych rosyjskich carów pochodzenia niemieckiego wybrał karierę wojskową. Brał udział w kampanii węgierskiej 1848 roku i wojnie krymskiej (1853–1856), w armii rosyjskiej doszedł do stopnia podpułkownika. Sam katolik, ożenił się z Anną Pikiel, ewangeliczką, wykładał w Instytucie Wojskowym w Petersburgu, w 1861 roku przeszedł na emeryturę. Zaangażował się w polską konspirację patriotyczną i został ostatnim dyktatorem powstania styczniowego w stopniu generała. Został publicznie stracony na stokach warszawskiej cytadeli w sierpniu 1864 roku.

 

W połowie XIX wieku, gdy zelżały represje popowstaniowe i zniesiono granicę celną między imperium rosyjskim a Królestwem, nastąpiło ponowne ożywienie gospodarcze. Dało ono impuls do kolejnej migracji z krajów zachodnich, w tym z Niemiec. Do Warszawy przybyli wówczas założyciele firm, które odegrały niemałą rolę w rozwoju przemysłu i polskiej kultury. Cukiernik z Turyngii Karol Wedel otworzył w 1851 roku wytwórnię słodyczy i czekolady, którą jego syn Emil rozwinął w największą fabrykę tej branży w Polsce, pozostającą w rękach rodziny do 1948 roku. Znak towarowy „E. Wedel” do dziś znajduje się na słodyczach produkowanych przez sprywatyzowaną w latach 90. XX wieku przez państwo fabrykę, obecnie własność japońskiej firmy Lotte.

 

Spośród kilkunastu księgarzy i wydawców, przybyłych z Niemiec w XIX wieku i wcześniej, na czoło wysuwa się Gustaw Adolf Gebethner, od 1857 roku właściciel księgarni w sercu Warszawy. Niebawem firma zakupiła księgarnie w Krakowie i wydawała jedną z najstarszych gazet codziennych – „Kurier Warszawski”, oraz „Tygodnik Ilustrowany”; oba tytuły zniknęły z polskiego rynku dopiero w wyniku klęski wrześniowej 1939 roku.

 

W 1846 roku Konstanty Schiele,  Henryk Klawe i Błażej Haberbusch przejęli wytwórnię piwa firmy Schaefer i Glimf i w ciągu kilkudziesięciu lat browar „Haberbusch i Schiele” stał się potentatem w branży piwowarskiej, a w XX wieku największym browarem w tej części Europy. W 1839 roku Jan Aleksander Kerntopf, rodem z Bydgoszczy, otworzył wytwórnię fortepianów, zapoczątkowując ponad stuletnie dzieje firmy. W 1862 roku wyprodukował pierwsze w całym Królestwie pianino bez użycia elementów importowanych. Jego syn, Edward Konstanty, w firmowym sklepie przypadkowo spotkał młodego Ignacego Jana Paderewskiego, nad którym roztoczył opiekę. Dzięki mecenatowi Kerntopfów przyszły wielki polski pianista ukończył studia w Wiedniu. I nie jest tajemnicą, że ostentacyjnie koncertował na fortepianach marki Kerntopf. Podobne  zasługi dla kultury polskiej mają Spiessowie, mimo że zajmowali się zupełnie inną, odległą od muzyki branżą. Spiessowie, rodem z Westfalii, osiedli w Warszawie w końcu XVIII wieku. W 1803 roku Henryk Gottfried Spiess prowadził w Warszawie aptekę. Jego syn Ludwik Henryk wybudował, istniejącą do dziś na warszawskim Tarchominie, fabrykę farmaceutyczną. Natomiast wnuk Stefan, meloman, zaprzyjaźniony z Karolem Szymanowskim i Grzegorzem Fitelbergiem, dzięki posiadanemu majątkowi i swobodzie finansowej stał się mecenasem swych uzdolnionych przyjaciół: Karol Szymanowski stał się wybitnym kompozytorem, a Grzegorz Fitelberg – znanym dyrygentem.

 

W drugiej połowie XIX wieku można zaobserwować nasilenie procesów asymilacyjnych Niemców pod zaborem rosyjskim. Najszybciej przebiegały one w Warszawie. Niemiecki dziennikarz Fritz Wernick odwiedził Warszawę w 1876 roku i zauważył: „Często spotkać można ludzi noszących nazwiska niemieckie, którzy lubo jeszcze mówią i rozumieją po niemiecku, już myślą i czują po polsku. Środowisko niemieckie w Warszawie nie jest związane tak mocno, jakby się wydawało, ze swoją ojczyzną i kulturą jak nasze kolonie emigrantów w innych krajach. [...] A jeśli już który [Niemiec] zagnieździ się tu na stałe, gdy urzekną go ogniste i głębokie oczy jakiejś Polki, dopiero wtedy on lub syn wrasta na zawsze w społeczeństwo polskie, zżywa się z tutejszym życiem duchowym i towarzyskim”. Literacki wyraz temu zjawisku dał Bolesław Prus, kreśląc portret kupca Jana Mincla w powieści Lalka. Dzieje przybyszy z Niemiec w Warszawie odbiegają od potocznych stereotypów skwapliwie rozpowszechnianych po ostatniej wojnie przez komunistycznych propagandystów, jakoby to z nich rekrutowali się przede wszystkim kupcy, burżuje i kapitaliści, wyzyskujący polską klasę robotniczą. Nic bardziej mylnego, bowiem przedstawicieli społeczności niemieckiej znajdujemy także w warszawskim świecie artystycznym, wśród architektów i powszechnie cenionych lekarzy. Warszawski śpiewak operowy i kompozytor, Wilhelm Troschel, skomponował muzykę do religijnych pieśni Pod Twoją obronę i Ojcze na niebie, śpiewanych jeszcze i dzisiaj w polskich kościołach katolickich. Siostry Anna i Karolina Strausówny były w latach 50. XIX wieku primabalerinami baletu warszawskiego Teatru Wielkiego. Stefan Szyller (1857–1933), używający już spolszczonego nazwiska od niemieckiego Schüller, najbardziej dotychczas płodny polski architekt (ponad tysiąc projektów!), pozostawił po sobie w Warszawie, cudem ocalałe z wojennej pożogi, gmachy publiczne, jak Politechnika Warszawska, stara Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego czy gmach Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych, i liczne kamienice. Natomiast w 1860 roku wśród założycieli wspomnianego Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych znalazł się Wojciech Gerson, wybitny polski malarz realista, posiadający po matce korzenie niemieckie.

 

Przedstawicieli społeczności niemieckiej spotykamy również wśród warszawskich robotników. Przed I wojną światową było w Warszawie ok. 80 tys. robotników fabrycznych na niemal 900 tys. mieszkańców. I w tej grupie społecznej przejawiał się wielokulturowy charakter miasta. W końcu XIX wieku ponad 20% warszawskiej społeczności proletariackiej stanowił proletariat żydowski oraz około 10% robotnicy cudzoziemscy, głównie z krajów zachodnich – z Niemiec, Francji, Belgii czy Anglii. Według badań socjolog Anny Żarnowskiej najliczniejsi byli robotnicy niemieccy, przede wszystkim robotnicy kwalifikowani oraz personel nadzoru fabrycznego. Z czasem zastępowano ich Polakami. Wiele warszawskich fabryk narzędzi i wyrobów metalowych korzystało w szerokim zakresie – zwłaszcza w momencie uruchamiania produkcji – z kwalifikowanej kadry robotników cudzoziemców. Tak np. w fabryce „machin i odlewów” żelaznych „Rudzki i Ska” jeszcze w latach 90. XIX w. pewien procent robotników stanowili Niemcy. Ale w końcu XIX wieku udział cudzoziemców wśród załóg robotniczych w fabrykach przemysłu maszynowego był już niewielki. Niemcy i Rosjanie, jak również Belgowie i Anglicy zdarzali się częściej wśród majstrów i brygadzistów. Na przykład w fabryce wyrobów metalowych „Konrad Jarnuszkiewicz i Ska” w roku 1897 na ok. 250 robotników było pięciu Niemców, czterech Rosjan i dwóch Żydów, a reszta to Polacy. Natomiast wśród majstrów tylko jeden był Niemcem.

 

W otoczeniu rewolucjonisty i u schyłku XIX wieku niezłomnego animatora polskiego ruchu niepodległościowego – Józefa Piłsudskiego, również nie zabrakło działaczy niemieckiego pochodzenia. Ignacy Boerner, syn pastora ewangelicko-augsburskiego, walczył w I wojnie światowej w Legionach Piłsudskiego, później także w wojnie polsko-bolszewickiej 1920 roku. W wolnej Polsce został ministrem poczt i telegrafów. Zostało po nim osiedle dla urzędników ministerstwa, nazwane na jego cześć Boernerowem, a w jednym z domków do dziś mieszka jego wnuk. Takie samo jak Boerner pochodzenie miał generał Gustaw Orlicz-Dreszer, także żołnierz Legionów, a w II Rzeczypospolitej inspektor armii i pierwszy inspektor Obrony Powietrznej Państwa;  brał udział w przewrocie majowym 1926 roku po stronie Piłsudskiego. Generał jest patronem jednego z warszawskich skwerów. Pewnym odkryciem i zaskoczeniem dla wielu Polaków może być fakt, że generał Władysław Anders, zdobywca Monte Cassino w maju 1944 roku i przywódca polskiej emigracji politycznej po wojnie w Londynie, pochodził z luterańskiej rodziny inflanckich Niemców.

 

Mówiąc o Warszawie i wyznawcach luteranizmu, trudno nie wspomnieć o rodzinie Burschów i jej tragicznym losie podczas II wojny światowej. Duchowny ewangelicki Juliusz Bursche od 1904 roku pełnił funkcję superintendenta Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w Królestwie Polskim pod zaborem rosyjskim, następnie w odrodzonej Polsce został biskupem Kościoła ewangelickiego. Występował jako obrońca niezawisłości polskiego Kościoła ewangelickiego od Niemiec, potępiał ideologię nazistowską. W 1939 roku został aresztowany przez Gestapo. Zmarł w szpitalu więziennym w Berlinie. Jego syn Stefan, inżynier włókiennictwa, odmówił podpisania volkslisty, został aresztowany przez Gestapo w Łodzi i rozstrzelany w lutym 1942 roku. Z kolei bracia biskupa, Alfred i Edmund, aresztowani przez Gestapo w październiku 1939 roku, zmarli w obozie koncentracyjnym Mauthausen-Gusen. Los okazał się łaskawszy jedynie dla przyrodniego brata biskupa, architekta Teodora Burschego (1893–1962), aresztowanego w październiku 1939 roku, który znalazł się w kamieniołomach obozu koncentracyjnego Mauthausen-Gusen, gdzie doczekał wyzwolenia w 1945 roku. Po wojnie pracował w Biurze Odbudowy Stolicy. Jednak głównym jego zajęciem była odbudowa kościoła Świętej Trójcy w Warszawie, tego samego, który w 1781 roku zaprojektował Szymon Bogumił Zug. Okupanci spod znaku swastyki nie oszczędzili bowiem, planowo niszcząc Warszawę w latach 1944–1945, również budynków autorstwa niemieckich architektów bądź gmachów związanych z Niemcami w historii miasta (wysadzono między innymi pałac Saski i  pałac Brühla).

 

Zapomniane losy rodzin niemieckiego pochodzenia przybliżyła po raz pierwszy współczesnym warszawianom wystawa „Polacy z wyboru. Rodziny pochodzenia niemieckiego w Warszawie XIX i XX wieku” przygotowana przez Fundację Współpracy Polsko-Niemieckiej i Dom Spotkań z Historią w Warszawie i pokazywana od stycznia do kwietnia 2010 roku w Warszawie, a w sierpniu 2011 roku w Ratuszu Berlina. Autorzy wystawy: Tomasz Markiewicz, Tadeusz Świątek – potomek rodów Rode i Liebelt, oraz Krzysztof Wittels – wywodzący się od Schuchów i Wernerów, chcieli oddać sedno zjawiska osiedlania się w Warszawie Niemców w ciągu ostatnich bez mała 250 lat. Inaczej niż w Łodzi czy Katowicach, gdzie do 1945 roku istniała zwarta i zorganizowana mniejszość niemiecka, w Warszawie przybysze z Niemiec szybko wtapiali się w żywioł polski i stawali się Polakami i warszawianami dobrowolnie, z własnego wyboru, ze wszystkimi wynikającymi z tego konsekwencjami. Gdy przyszła godzina najwyższej próby w 1939 roku i w latach okupacji niemieckiej, zdecydowana większość z nich nie tylko odmówiła podpisania volkslisty, ale zaangażowała się w antyhitlerowską działalność podziemną w Armii Krajowej i w strukturach Polskiego Państwa Podziemnego, walczyła przeciw Niemcom w powstaniu warszawskim 1944 roku. Za to zaangażowanie przyszło im po wojnie zapłacić najwyższą cenę. Stali się łatwym celem stalinowskich represji, jako noszący niemieckie nazwiska, często wyznawcy protestantyzmu, działający we wrogich komunistom organizacjach, związanych politycznie z emigracyjnym rządem londyńskim, i jako przedstawiciele zwalczanej przez komunistów klasy posiadaczy. Nawet jeśli po wojnie, jak Wedlowie czy Strausowie, odtwarzali swoje zakłady czy fabryki, stawali się ofiarami nacjonalizacji i tracili cały dorobek wielopokoleniowej rodziny. I w tym względzie dzielili los innych Polaków i warszawian. Obecnie niektórym udaje się odzyskać część dawnej rodowej schedy w toku kulejącej polskiej reprywatyzacji. Dopiero po 1989 roku zdobywają się na odwagę przyznawania się do niemieckich korzeni, nie przychodzi to łatwo, ale dzieje ich rodzin dają im prawo do chodzenia po ulicach Warszawy z dumnie podniesioną głową. Nie zawiedli wybranej przez przodków ojczyzny. Nie zawiedli Warszawy. Pracują dla dobra odrodzonej po 1989 roku Polski.

 

Tomasz Markiewicz

 

 



* Jest to zmieniona wersja artykułu opublikowanego w Magazynie Polsko-Niemieckim „Dialog”, nr 90, 2009–2010.